Podrozy ciag dalszy, tak jak i krotkich relacji na biezaco :-) Dzisiejszy dzien spedzilismy w stolicy Kambodzy, Phnom Penh. Miasto, w ktorym po ulicach sunie cale mnostwo skuterow i tuk tukow, pelne ludzi, straganow i kurzu. Zwiedzilismy dzisiaj Muzeum Tuol Sleng, Palac Krolewski i Srebrna Pagode, duzo spacerowalismy i podgladalismy lokalne zycie.
Pilam dzis shake'a z owocow passiflory - bardzo orzezwiajacego. I w koncu skosztowalam duriana :-) Durian to owoc, ktory slynie ze swego bardzo nieprzyjemnego zapachu. Niektore hotele zabraniaja nawet wnoszenia go na swoje terytorium (mozna spotkac tabliczki z napisem "no durians") Rzeczywiscie, przechodzac obok stoisk, gdzie mozna je zakupic, trzeba szybko uciekac...zapach jest okropny. No ale...podobno to bardzo smaczny owoc, dlaczego wiec go nie skosztowac? :-) Kupujemy pol kilograma, obranych i gotowych do spozycia kawalkow duriana. Chwila niepewnosci...jemy :-) Naprawde smaczny owoc, podzielony na czastki, z ktorych kazda ma w srodku pestke. Smakuje jak krzyzowka banana, brzoskwini i dyni (nasze subiektywne opinie). Warto bylo go sprobowac :-)
Na kolacje udajemy sie do lokalnej knajpki, gdzie w koncu zamawiamy danie, ktore jedza tutaj mieszkancy (wspominalam o nim wczoraj) Na srodku stolu na malym palniku gotuje sie zupe, do ktorej wrzuca sie po kolei jej skladniki. Nie za bardzo wiemy, jak gotuje sie te potrawe, na szczescie mila Pani, ktora zajmuje sie naszym stolikiem, pokazuje nam wszystko i sama doklada poszczegolne skladniki. Kazdy dostaje swoja mala miseczke i naklada sobie zupe. Co jakis czas dolewana jest do garnka kolejna porcja rosolu. No wlasnie, to chyba taki lokalny rosol, tyle, ze z khmerskich skladnikow. Smaczku dodaje fakt, iz wybierajac danie z khmerskiego menu nie zauwazylismy poczatkowo, ze mieso pochodzi z ...kozy. Na szczescie w ostatniej chwili zmieniamy je na wolowine. Podczas jedzenia jestemy caly czas obserwowani :-) Smakuje nam. Kiedy pozniej przy stoliku obok odkrywamy menu zawierajace takze opisy po angielsku...doczytujemy, ze nasz zestaw zawieral takze kopyta wolowe ;-) Hm...zaczynam zastanawiac sie czy jednak koza nie bylaby lepsza :-) Potrawa byla naprawde smaczna, moze jednak czasem nie wiedziec, z czego zostala przyrzadzona...
Mam poczucie, ze dzisiaj dokonalam ponownie nowych kulinarnych odkryc. Ktos jest chetny na przepis po moim powrocie? ;-)
Pozdrowienia z Kambodzy!
Pilam dzis shake'a z owocow passiflory - bardzo orzezwiajacego. I w koncu skosztowalam duriana :-) Durian to owoc, ktory slynie ze swego bardzo nieprzyjemnego zapachu. Niektore hotele zabraniaja nawet wnoszenia go na swoje terytorium (mozna spotkac tabliczki z napisem "no durians") Rzeczywiscie, przechodzac obok stoisk, gdzie mozna je zakupic, trzeba szybko uciekac...zapach jest okropny. No ale...podobno to bardzo smaczny owoc, dlaczego wiec go nie skosztowac? :-) Kupujemy pol kilograma, obranych i gotowych do spozycia kawalkow duriana. Chwila niepewnosci...jemy :-) Naprawde smaczny owoc, podzielony na czastki, z ktorych kazda ma w srodku pestke. Smakuje jak krzyzowka banana, brzoskwini i dyni (nasze subiektywne opinie). Warto bylo go sprobowac :-)
Na kolacje udajemy sie do lokalnej knajpki, gdzie w koncu zamawiamy danie, ktore jedza tutaj mieszkancy (wspominalam o nim wczoraj) Na srodku stolu na malym palniku gotuje sie zupe, do ktorej wrzuca sie po kolei jej skladniki. Nie za bardzo wiemy, jak gotuje sie te potrawe, na szczescie mila Pani, ktora zajmuje sie naszym stolikiem, pokazuje nam wszystko i sama doklada poszczegolne skladniki. Kazdy dostaje swoja mala miseczke i naklada sobie zupe. Co jakis czas dolewana jest do garnka kolejna porcja rosolu. No wlasnie, to chyba taki lokalny rosol, tyle, ze z khmerskich skladnikow. Smaczku dodaje fakt, iz wybierajac danie z khmerskiego menu nie zauwazylismy poczatkowo, ze mieso pochodzi z ...kozy. Na szczescie w ostatniej chwili zmieniamy je na wolowine. Podczas jedzenia jestemy caly czas obserwowani :-) Smakuje nam. Kiedy pozniej przy stoliku obok odkrywamy menu zawierajace takze opisy po angielsku...doczytujemy, ze nasz zestaw zawieral takze kopyta wolowe ;-) Hm...zaczynam zastanawiac sie czy jednak koza nie bylaby lepsza :-) Potrawa byla naprawde smaczna, moze jednak czasem nie wiedziec, z czego zostala przyrzadzona...
Mam poczucie, ze dzisiaj dokonalam ponownie nowych kulinarnych odkryc. Ktos jest chetny na przepis po moim powrocie? ;-)
Pozdrowienia z Kambodzy!
Przepis koniecznie! I wydaje mi się, że są gorsze rzeczy niż wołowe kopyta ;)
OdpowiedzUsuńA takie lokalne knajpki z jedzeniem są najlepsze - chętnie zjadłabym teraz pyszne, oryginalne danie w Azji...