sobota, 21 stycznia 2017
Madera & Lizbona
wtorek, 17 stycznia 2017
sobota, 19 listopada 2016
W Honolulu... czyli pora wracać do domu
środa, 16 listopada 2016
Nie pływaj z rekinami...
poniedziałek, 14 listopada 2016
Post o wakacyjnym bieganiu :-)
Hawajskiej podróży ciąg dalszy...
środa, 9 listopada 2016
Hawajski krajobraz księżycowy
poniedziałek, 7 listopada 2016
Na Hawajach... spójrz w niebo
sobota, 5 listopada 2016
Aloha!
czwartek, 3 listopada 2016
Ciao Italia :-)
Zawsze podobał mi się klimat włoskiego rodzinnego biesiadowania. Późna kolacja w gronie wielopokoleniowej rodziny, taka która zaczyna się od przystawek, a poprzez pierwsze i drugie danie kończy się na kolacji i pysznie słodkim deserze. Niekończące się rozmowy... Do tego wino, wino i wino. We Włoszech "vino da casa"...
środa, 8 czerwca 2016
o tajskich falach i gotowaniu
Drewniane łodzie to znak rozpoznawczy na tajskich widokówkach. Sama obfotografowałam je już wiele razy. Dzisiaj znowu popłynęliśmy na rajską plażę. Na jednej z łodzi pani Tajka gotuje i sprzedaje potrawy. To jedyne miejsce, gdzie można zrobić zakupy. Morze było dziś dość wysoko i plaża była zupełnie odcięta (poza przejściem przez luksusowy hotel... pilnie strzeżony przez strażników). Pogoda dopisała, jedzenie również... po południu musieliśmy się zbierać na umówioną wcześniej lekcję. No i nie byłoby w tym nic bardzo ekscytującego gdyby nie fakt, iż po południu morze zrobiło się niespokojne i mocno falowało. Wgramoliliśmy się jeszcze z trzema turystami na łódź (wskakuje się na nią prosto z wody) i ruszyliśmy... Łódź skakała na falach i uderzała o nie z hukiem. Woda opryskiwała nas co chwilę. Pan Taj kazał wszystkim założyć kamizelki ratunkowe i obwieścił informację, że z powodu fal nie możemy dopłynąć do naszej przystani, ale popłyniemy dalej do zatoki, gdzie morze jest osłonięte od wiatru i nieco spokojniejsze... Hm... niezła przygoda. Dopłynęliśmy cali... ufffff :-) Teraz już możemy śmiać się z tego... Na przyszłość jednak dobra rada... unikać tych łodzi na wysokich falach ;-) Cóż... przynajmniej wspomnienia mamy bezcenne! ;-)
A skoro dopłynęliśmy cało i zdrowo... to udaliśmy się przed wieczorem na lekcję tajskiego gotowania. W niskim sezonie nie ma aż tylu turystów... na lekcji byliśmy sami :-) Pod czujnym okiem Pani Tajki ugotowaliśmy 6 potraw, którymi potem objedliśmy się na kolację. Nauczyłam się paru nowych rzeczy... Było miło... warto na taką lekcję pójść! Tajska kuchnia jest z jednej strony niezwykle aromatyczna, pełna świeżych ziół i warzyw, z drugiej natomiast - szybka i łatwa. Dla takiej europejki jak ja prawie każda tajska pani domu to ekspertka, której rad słucha się z przyjemnością.
To co? Po powrocie do domu... gotujemy po tajsku??? :-)
Pozdrowienia z Krabi!
p.s. mój opis przeżyć na łodzi może być mocno subiektywny :-) Zapewne są tacy, dla ktorych rozbijanie się o fale to duża frajda. Ja zdecydowanie wolę spokojne rejsy po gładkich morskich powierzchniach :-)
wtorek, 7 czerwca 2016
najpiękniejsza tajska plaża :-)
Późno już w Tajlandii...a my dopiero przed chwilą wróciliśmy do pokoju. Siedzimy na balkonie i obserwujemy życie ulicy. Mamy dobrą miejscówkę... można patrzeć i patrzeć i patrzeć... niczym oglądanie filmu dokumentalnego w tv :-) Obok jest 7/11 (seven-eleven: bardzo popularny tutaj sklep spożywczy... głównie dla turystów). Co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi. Pobyt tutaj to taki trochę szok kulturowy... seks turystyka, transwestyci, drag queens (wczoraj kilkanaście drag queens wyszło na ulice Ao Nang... co za widok!), turyści z całego świata (co kraj...to inne zachowania ludzkie). Tutaj dozwolone jest naprawdę sporo. I samo spacerowanie po zmroku dostarcza sporo wrażeń :-)
Miałam dzisiaj napisać krótko... zatem do rzeczy ;-)
1. dzisiejszy dzień nosił nazwę "plażowanie" :-) Byliśmy na trzech plażach i odkryliśmy jedną z najpiękniejszych plaż, jaką kiedykolwiek do tej pory widzieliśmy. Jeśli zajrzycie kiedyś do Krabi koniecznie pojedźcie na Pranang Beach. Z Ao Nang lub Krabi można dostać się tam tylko drogą morską. Z Ao Nang wystarczy wsiąść na łódkę, która kursuje od rana do wieczora za 100 bahtów w jedną stronę (punkty z biletami znajdują się przy plaży). My popłynęlismy na Railway Beach... a na Pranang poszliśmy pieszo (ok. 15 minut marszu). Jutro rano popłyniemy tam już bezpośrednio :-)
2. Zjedliśmy dzisiaj najpyszniejszą rybę... Na ulicznym straganie... za ok. 16 złotych... cała ryba! Zdjęcia poniżej trochę nieostre... ale dają wyobrażenie miejscówki :-) W Polsce sanepid zamknąłby to miejsce w ciągu 24 godzin. Tutaj... to właśnie takie uliczne garkuchnie karmią wyśmienicie. Ruch w interesie do późnych godzin nocnych... jak w ulu :-) Zjedliśmy też pad thai'a, sałatkę z papai, ryż z mango, wypiliśmy smoothie z mango, próbowaliśmy mangostanów...
Jutro wcześnie rano pobudka... mamy plan na cały dzień. Oby pogoda dopisała. Piszę "oby"... bo w końcu jesteśmy tu poza sezonem. Wiele osób dziwi się słysząc o przyjeździe tutaj w czerwcu. Toż to pora deszczowa! A jak z tą deszczową porą jest naprawdę napiszę jeszcze później :-)
Tajskie pozdrowienia!
poniedziałek, 6 czerwca 2016
Z północy na południe... Tajlandii ciąg dalszy
Wydawać by się mogło, że upały powodują brak ochoty na objadanie się... W Tajlandii to niemożliwe. Niby wcale nie jesteś głodny... no ale to pyszne green curry tak kusi zapachem... a za chwilę świeże smoothie z mango... a potem jeszcze ryż z warzywami... aaa...i jeszcze na deser ryż z mango... ufff... wciąż kuszą Cię nowe smaki :-) Nie przyjeżdżajcie tu będąc na diecie ;-)
Na czym to ostatnio skończyłam? Poranny targ w Chiang Mai... tak... Zatem wczoraj o 7 rano wyruszyliśmy z panią A. (nie używam tutaj imion i nazwisk) na lokalny targ. Dowiedzieliśmy się wiele o lokalnych produktach. Jedliśmy "sticky rice with mango" (pyszny! ), ryż gotowany w liściach, chlebowiec... a i jeszcze tyle nazw, których nie pamiętam. Potem pani A. zaprosiła nas na herbatę do zacisznej kafejki. I jeśli miałaby to przeczytać... to bardzo, bardzo dziękujemy za wszystko :-)
Po porannym targu była jeszcze rowerowa przejażdżka. Tym razem szło już nam lepiej :-) Jeszcze trochę i tajski ruch uliczny uznamy za opanowany ;-)
I... tutaj musieliśmy pożegnać się z uroczym Chiang Mai i udaliśmy się na południe. Żal było tak szybko opuszczać to miejsce...naprawdę.
KRABI.. turystyczna prowincja nad Morzem Andamańskim. Podróż samolotem z Chiang Mai do Krabi trwała 2 godziny. Potem jeszcze ok. 30 minut autobusem do Ao Nang. Poza sezonem, a jest sporo turystów. Wczoraj zdążyliśmy tylko zjeść kolację. Dzisiaj udaliśmy się na zorganizowaną wycieczkę na Hong Island. Morze ciepłe jak zupa :-) Widoki przednie! Ale czy ja jestem fanką tego typu atrakcji? O tym jeszcze napiszę. Pewne jest, że główna plaża na Hong Island jest bardzo ładna i można tam spędzić czas na przyjemnym plażowaniu. Kolorowe rybki podpływają do samego brzegu. A widoku na wysokie skały zapierają dech w piersiach.
Po powrocie zjedliśmy kolację nad brzegiem morza. Ao Nang samo w sobie nie jest bardzo ciekawe, ale stanowi świetną bazę wypadową do różnych miejsc. I tak zamierzamy to miejsce potraktować :-)
Kończę dzisiaj... pisanie postów przez telefon nie należy do najłatwiejszych :-) A poniżej kilka zdjęć z telefonu. W rzeczywistości wygląda to jeszcze lepiej!
Pozdrowienia :-)
sobota, 4 czerwca 2016
tajskie pozdrowienia czyli w końcu... post z podróży :-)
Tęskniłam do tego miejsca... naprawdę tęskniłam :-) I też nie umiem tak do końca wyjaśnić dlaczego. Jedzenie, kultura, atmosfera i to zupełne oderwanie się od codziennego życia. Zdecydowanie... to jedno z tych miejsc, do ktorych bardzo chętnie wracam (podobno wakacyjne szczęście mam wymalowane na twarzy odkąd tylko wyruszyliśmy w drogę :-) )
Zatem w czwartek wieczorem wylądowalismy w Bangkoku. I nawet nie zdążyliśmy dojechać do centrum, a już zaczęły się przygody. W drodze do hotelu zaczepił nas młody turysta pytając czy nie wiemy gdzie można znaleźć tani hotel. I tym sposobem...pojechał dalej z nami :-) Wynajął pokój w naszym hotelu, spędziliśmy z nim cały wieczór czyli jedliśmy przepyszne uliczne tajskie jedzenie (pad thai na plastikowych talerzykach ciągle jest dla mnie jednym z najpyszniejszych dań) i chłonęlismy zapachy i atmosferę ulic. Słynne Khao San w nocy przemieniło się w dyskotekowo-imprezowo-turystyczną bawialnię. To trzeba w Bangkoku przeżyć jako doświadczenie... ale jedna noc wystarczy. Zimne piwo Chang...jak zwykle najlepsze! :-) Nasz nowy niemiecki kolega przyjechał na miesięczne wakacje sam... następnego dnia zjadł z nami śniadanie i pożegnaliśmy się. Mam nadzieję, że bawi się teraz dobrze i tak jak my miło wspomina pierwszą noc w Bangkoku.
A my w piątek przylecieliśmy na północ Tajlandii do Chiang Mai. Śpimy w domku u tajskiej rodzinki. I naprawdę nie mogliśmy wybrać lepiej. Nasza gospodyni i jej mama są przemiłe. Opowiedziały nam wiele o Tajlandii i pomagają nam organizować czas. I tak... zwiedzamy uliczne stragany, w tym znany nocny bazar, z którego to miejsce też słynie. Wypożyczyliśmy rowery... wow, ile wrażeń przynosi jazda w mieście w ruchu lewostronnym pośród tajskich skuterów i samochodów! :-) Wczoraj z amerykańskimi turystami pojechaliśmy czerwoną połciężarówką do świątyni położonej w górach. Jemy w tzw. ulicznych garkuchniach i robimy tyle zakazanych w turystycznych poradnikach rzeczy...typu.. pijemy napoje z lodem, jemy na ulicznych straganach owoce, świeże warzywa...i póki co żyjemy :-) A wczoraj weszliśmy do takiej małej tajskiej kajpki, gdzie wypiliśmy tajską whisky z lokalsami. Chyba byli mocno zdziwieni, bo turyści do nich nie zaglądają. Nawet my sami przez chwilę zaczęliśmy zastanawiać się czy to czasem nie jest tylko rodzinny grill, a my po prostu na niego weszliśmy jakby nigdy nic :-)) Częstowali nas smakołykami i porozumiewaliśmy się na migi. Chyba nie tylko my dobrze się bawiliśmy.
Za chwilę z panią Tajką idziemy na poranny warzywny targ, gdzie zrobimy zakupy na śniadanie. Mała przejażdżka rowerem i ruszymy dalej... Żadne biuro turystyczne nie da Ci tego co możesz sam sobie zorganizować... tak sobie wczoraj powiedzieliśmy. A już najlepiej... czasem poddać się chwili i niech pewne rzeczy dzieją się same :-)
Idziemy na poranny targ...
cdn :-)