Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty

sobota, 21 stycznia 2017

Madera & Lizbona



Nasze tygodniowe wakacje na Maderze spięła niczym klamra piękna Lizbona. Pierwszą i ostatnią noc wyjazdu spędziliśmy w stolicy Portugalii. 

Z południa Madery udaliśmy się na północ. Północna część jest zdecydowanie mniej turystyczna niż część południowa. Miasteczka są mniejsze, drogi jeszcze bardziej kręte i wąskie, a przyroda bardziej dzika.

wtorek, 17 stycznia 2017

Wyspa Wiecznej Wiosny




W podróżach po Europie nie może jej zabraknąć. Zdecydowanie warta polecenia, z widokami, które zapierają dech w piersiach. Z bardzo smaczną kuchnią. Z miłymi i uśmiechniętymi mieszkańcami. Zielona i słoneczna, chociaż targana często oceanicznym wiatrem. 

Madera :-) 
Piękna wyspa! 

sobota, 19 listopada 2016

W Honolulu... czyli pora wracać do domu

16/17/18 listopada 2016

Aloha! :-)

I tak oto zatoczyliśmy koło w naszej podróży... znowu jesteśmy w Honolulu. To tutaj ponad dwa tygodnie temu rozpoczęła się na nasza hawajska przygoda: 
- zwiedziliśmy 4 hawajskie wyspy
- spaliśmy w 7 różnych miejscach
- wypożyczonymi samochodami przemierzaliśmy ponad 1000 km
- lecieliśmy 9 razy samolotem, a przed nami jeszcze 3 loty powrotne
- kąpaliśmy się w błękitnym Pacyfiku
- podobno pływaliśmy z rekinami 
- nocą obserwowaliśmy gwiazdy w miejscu, w którym wydają się być jak na wyciągnięcie ręki
- zdobywaliśmy wulkany, te wygasłe i te wciąż czynne
- ukończylismy półmaraton na Hawajach!
- oczywiście! Próbowaliśmy nowych smaków i kuchni z różnych stron świata 
- i doznaliśmy wiele, wiele innych różnych fajnych doświadczeń :-)

Od środy czas płynął nam na Maui dość spokojnie...

Był czas na plaże i kąpiele w oceanie...



 

środa, 16 listopada 2016

Nie pływaj z rekinami...

14/15 listopada 2016

Wyspa Maui należy chyba do najbardziej turystycznych z hawajskich wysp. Jest mocno "kurortowa". Na szczęście udało nam się znaleźć świetne małe mieszkanie. Jego właścicielami są Amerykanie mieszkający w Kalifornii. Z mieszkania korzystają sami podczas swoich wakacji. Od czasu do czasu wynajmują je przy pomocy agencji pośredniczącej. Jest tu wszystko czego do życia potrzeba, a przy okazji mamy poczucie domowego charakteru tego miejsca. Wczoraj po domowym śniadaniu poszliśmy na pobliską plażę. Właściwie to... podjechaliśmy samochodem chociaż to naprawdę blisko... Hm... tak wiem, to dość "w amerykańskim stylu". Tutaj wszyscy mają samochody i jeżdżą nimi dosłownie wszędzie. Po ostatnich intensywnych dniach naszej podróży postanowiliśmy przez chwilę w spokoju... nie robić nic :-) Plaża była dość mała i dość mało było na niej plażowiczów. Miło... M. pływał sobie w oceanie, ja wygrzewałam się w słońcu    ... gdy nagle przyszedł pewien pan, wbił jakiś znak w piasek, podszedł do nas i ostrzegł, żeby nie pływać, bo w pobliżu pływa rekin! Cooooo? I rano pogryzł jednego turystę!!! Serio! Znak ostrzegał przed rekinem...

 


poniedziałek, 14 listopada 2016

Post o wakacyjnym bieganiu :-)

11/12/13 listopada 2016

W piątek rano ruszyliśmy na przejażdżkę po wyspie Kauai. Tak jak ostatnio pisałam, wielu uważa tę wyspę za jedną z najładniejszych hawajskich wysp. Nakręcono tutaj sporo filmów, jak chociażby Jurasic Park. Przyroda rzeczywiście zachwyca. A niedaleko Waimea znajduje się kanion, który koniecznie trzeba tutaj zobaczyć.


 

Hawajskiej podróży ciąg dalszy...

9/10 listopada 2016
(z powodu słabej jakości internetu na wyspie Kauai... publikowany z małym opóźnieniem :-) )

Nasze wakacje można określić słowami pewnej piosenki: "przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda" :-) Każdego dnia czeka na nas coś nowego. Wczoraj po śniadaniu wsiedliśmy w wypożyczonego jeepa i ruszyliśmy przed siebie. Oddalaliśmy się od wulkanu, ale ciągle dookoła oglądać mogliśmy połacie lawy, która kiedyś spływała w kierunku oceanu. Blisko wybrzeża krajobraz zmienił się, dookoła pola, trawa i łąki. Trochę pustynnych widoków. Właściwie przez przypadek dotarliśmy do miejsca, gdzie dalej już nie mogliśmy jechać samochodem. Pewna pani zaoferowała nam usługę dowozu do tzw. zielonej plaży. Nie mieliśmy czasu na zastanawianie się i tak oto po chwili staliśmy już na pace dużego pick up'a z napędem na 4 koła. Z nami jeszcze z 10 innych osób. Ruszyliśmy i... poczuliśmy wiatr we włosach :-) Samochód pędził przez bezdroża, upał i tumany kurzu, wyboje, na których trzęsło niemiłosiernie. Tuż obok ocean. Podróż tym samochodem pozostanie niezapomniana :-) A plaża, na którą przybyliśmy piękna i naprawdę koloru zielonkawego (chociaż nie widać tego na zdjęciach) 


 

środa, 9 listopada 2016

Hawajski krajobraz księżycowy

7/8 listopada 2016

Wczoraj rano udaliśmy się do znanego i popularnego w Hilo sklepu rybnego. Wybór świeżych ryb... ogromny. Przysmakiem jest tutaj ryba 'ahi' jedzona na świeżo. Przyznam, że nazwę musiałam sprawdzić. Ahi to po prostu tuńczyk żółtopłetwy. I tą oto rybą zajadaliśmy się wczoraj. Wybraliśmy dwie wersje: w sezamie oraz w sosie mango z papryczką halapeno. Surowa ryba??? Jasne, tutaj podana z ryżem przypomina trochę w smaku sushi. Lubicie sushi? Jeśli tak - surowa ryba ahi będzie dla Was przysmakiem :-)

 


poniedziałek, 7 listopada 2016

Na Hawajach... spójrz w niebo

5/6 listopada 2016

Zatem... po wczorajszym śniadaniu poranek spędziliśmy na plaży Waikiki. Znana na całym świecie, znajdziecie ją w samym centrum Honolulu. Nieopodal wyrastają z ziemi wieżowce, a za wąskim paskiem piasku błękitny, czysty Pacyfik... Naprawdę ciekawy widok.

 

sobota, 5 listopada 2016

Aloha!


 

"Aloha!" - z uśmiechem witają nas tutaj mieszkańcy wyspy. Po długiej podróży w końcu dotarliśmy :-) Najpierw 2 godzinny lot z Rzymu do Frankfurtu, potem ponad 10 godzin w samolocie lecącym do Vancouver, wreszcie 6,5 godzinny lot do Honolulu. Wow, jesteśmy na Hawajach - i ta myśl pomogła zwyciężyć zmęczenie. Na lotnisku wypożyczyliśmy samochód i dość sprawnie dotarliśmy do hotelu niedaleko słynnej plaży Waikiki. Z Polską dzieli nas 12h różnicy czasowej, tutaj jest sobotni poranek, a w naszej ojczyźnie wieczór. 

czwartek, 3 listopada 2016

Ciao Italia :-)

02 listopada 2016

 

Zawsze podobał mi się klimat włoskiego rodzinnego biesiadowania. Późna kolacja w gronie wielopokoleniowej rodziny, taka która zaczyna się od przystawek, a poprzez pierwsze i drugie danie kończy się na kolacji i pysznie słodkim deserze. Niekończące się rozmowy... Do tego wino, wino i wino. We Włoszech "vino da casa"...

środa, 8 czerwca 2016

o tajskich falach i gotowaniu

Drewniane łodzie to znak rozpoznawczy na tajskich widokówkach. Sama obfotografowałam je już wiele razy. Dzisiaj znowu popłynęliśmy na rajską plażę. Na jednej z łodzi pani Tajka gotuje i sprzedaje potrawy. To jedyne miejsce, gdzie można zrobić zakupy. Morze było dziś dość wysoko i plaża była zupełnie odcięta (poza przejściem przez luksusowy hotel... pilnie strzeżony przez strażników). Pogoda dopisała, jedzenie również... po południu musieliśmy się zbierać na umówioną wcześniej lekcję. No i nie byłoby w tym nic bardzo ekscytującego gdyby nie fakt, iż po południu morze zrobiło się niespokojne i mocno falowało. Wgramoliliśmy się jeszcze z trzema turystami na łódź (wskakuje się na nią prosto z wody) i ruszyliśmy... Łódź skakała na falach i uderzała o nie z hukiem. Woda opryskiwała nas co chwilę. Pan Taj kazał wszystkim założyć kamizelki ratunkowe i obwieścił informację, że z powodu fal nie możemy dopłynąć do naszej przystani, ale popłyniemy dalej do zatoki, gdzie morze jest osłonięte od wiatru i nieco spokojniejsze... Hm... niezła przygoda. Dopłynęliśmy cali... ufffff :-) Teraz już możemy śmiać się z tego... Na przyszłość jednak dobra rada... unikać tych łodzi na wysokich falach ;-) Cóż... przynajmniej wspomnienia mamy bezcenne! ;-)

A skoro dopłynęliśmy cało i zdrowo... to udaliśmy się przed wieczorem na lekcję tajskiego gotowania. W niskim sezonie nie ma aż tylu turystów... na lekcji byliśmy sami :-) Pod czujnym okiem Pani Tajki ugotowaliśmy 6 potraw, którymi potem objedliśmy się na kolację.  Nauczyłam się paru nowych rzeczy... Było miło... warto na taką lekcję pójść! Tajska kuchnia jest z jednej strony niezwykle aromatyczna, pełna świeżych ziół i warzyw, z drugiej natomiast - szybka i łatwa. Dla takiej europejki jak ja prawie każda tajska pani domu to ekspertka, której rad słucha się z przyjemnością.

To co? Po powrocie do domu... gotujemy po tajsku??? :-)

Pozdrowienia z Krabi!

p.s. mój opis przeżyć na łodzi może być mocno subiektywny :-) Zapewne są tacy, dla ktorych rozbijanie się o fale to duża frajda. Ja zdecydowanie wolę spokojne rejsy po gładkich morskich powierzchniach :-)

wtorek, 7 czerwca 2016

najpiękniejsza tajska plaża :-)

Późno już w Tajlandii...a my dopiero przed chwilą wróciliśmy do pokoju. Siedzimy na balkonie i obserwujemy życie ulicy. Mamy dobrą miejscówkę... można patrzeć i patrzeć i patrzeć... niczym oglądanie filmu dokumentalnego w tv :-) Obok jest 7/11 (seven-eleven: bardzo popularny tutaj sklep spożywczy... głównie dla turystów). Co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi. Pobyt tutaj to taki trochę szok kulturowy... seks turystyka, transwestyci, drag queens (wczoraj kilkanaście drag queens wyszło na ulice Ao Nang... co za widok!), turyści z całego świata (co kraj...to inne zachowania ludzkie). Tutaj dozwolone jest naprawdę sporo. I samo spacerowanie po zmroku dostarcza sporo wrażeń :-)

Miałam dzisiaj napisać krótko... zatem do rzeczy ;-)

1. dzisiejszy dzień nosił nazwę "plażowanie" :-) Byliśmy na trzech plażach i odkryliśmy jedną z najpiękniejszych plaż, jaką kiedykolwiek do tej pory widzieliśmy. Jeśli zajrzycie kiedyś do Krabi koniecznie pojedźcie na Pranang Beach. Z Ao Nang lub Krabi można dostać się tam tylko drogą morską. Z Ao Nang wystarczy wsiąść na łódkę, która kursuje od rana do wieczora za 100 bahtów w jedną stronę (punkty z biletami znajdują się przy plaży). My popłynęlismy na Railway Beach... a na Pranang poszliśmy pieszo (ok. 15 minut marszu). Jutro rano popłyniemy tam już bezpośrednio :-)

2. Zjedliśmy dzisiaj najpyszniejszą rybę... Na ulicznym straganie... za ok. 16 złotych... cała ryba! Zdjęcia poniżej trochę nieostre... ale dają wyobrażenie miejscówki :-) W Polsce sanepid zamknąłby to miejsce w ciągu 24 godzin. Tutaj... to właśnie takie uliczne garkuchnie karmią wyśmienicie. Ruch w interesie do późnych godzin nocnych... jak w ulu :-) Zjedliśmy też pad thai'a, sałatkę z papai, ryż z mango, wypiliśmy smoothie z mango, próbowaliśmy mangostanów...

Jutro wcześnie rano pobudka... mamy plan na cały dzień. Oby pogoda dopisała. Piszę "oby"... bo w końcu jesteśmy tu poza sezonem. Wiele osób dziwi się słysząc o przyjeździe tutaj w czerwcu. Toż to pora deszczowa! A jak z tą deszczową porą jest naprawdę napiszę jeszcze później :-)

Tajskie pozdrowienia!

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Z północy na południe... Tajlandii ciąg dalszy

Wydawać by się mogło, że upały powodują brak ochoty na objadanie się... W Tajlandii to niemożliwe. Niby wcale nie jesteś głodny... no ale to pyszne green curry tak kusi zapachem... a za chwilę świeże smoothie z mango... a potem jeszcze ryż z warzywami... aaa...i jeszcze na deser ryż z mango... ufff... wciąż kuszą Cię nowe smaki :-) Nie przyjeżdżajcie tu będąc na diecie ;-)

Na czym to ostatnio skończyłam? Poranny targ w Chiang Mai... tak... Zatem wczoraj o 7 rano wyruszyliśmy z panią A. (nie używam tutaj imion i nazwisk) na lokalny targ. Dowiedzieliśmy się wiele o lokalnych produktach. Jedliśmy "sticky rice with mango" (pyszny! ), ryż gotowany w liściach, chlebowiec... a i jeszcze tyle nazw, których nie pamiętam.  Potem pani A. zaprosiła nas na herbatę do zacisznej kafejki. I jeśli miałaby to przeczytać... to bardzo, bardzo dziękujemy za wszystko :-)

Po porannym targu była jeszcze rowerowa przejażdżka. Tym razem szło już nam lepiej :-) Jeszcze trochę i tajski ruch uliczny uznamy za opanowany ;-)

I... tutaj musieliśmy pożegnać się z uroczym Chiang Mai i udaliśmy się na południe. Żal było tak szybko opuszczać to miejsce...naprawdę.
KRABI.. turystyczna prowincja nad Morzem Andamańskim. Podróż samolotem z Chiang Mai do Krabi trwała 2 godziny.  Potem jeszcze ok. 30 minut autobusem do Ao Nang. Poza sezonem, a jest sporo turystów.  Wczoraj zdążyliśmy tylko zjeść kolację. Dzisiaj udaliśmy się na zorganizowaną wycieczkę na Hong Island. Morze ciepłe jak zupa :-) Widoki przednie! Ale czy ja jestem fanką tego typu atrakcji? O tym jeszcze napiszę.  Pewne jest, że główna plaża na Hong Island jest bardzo ładna i można tam spędzić czas na przyjemnym plażowaniu. Kolorowe rybki podpływają do samego brzegu. A widoku na wysokie skały zapierają dech w piersiach.

Po powrocie zjedliśmy kolację nad brzegiem morza. Ao Nang samo w sobie nie jest bardzo ciekawe, ale stanowi świetną bazę wypadową do różnych miejsc. I tak zamierzamy to miejsce potraktować :-)

Kończę dzisiaj... pisanie postów przez telefon nie należy do najłatwiejszych :-) A poniżej kilka zdjęć z telefonu. W rzeczywistości wygląda to jeszcze lepiej!

Pozdrowienia :-)

sobota, 4 czerwca 2016

tajskie pozdrowienia czyli w końcu... post z podróży :-)

Tęskniłam do tego miejsca... naprawdę tęskniłam :-) I też nie umiem tak do końca wyjaśnić dlaczego. Jedzenie, kultura, atmosfera i to zupełne oderwanie się od codziennego życia. Zdecydowanie... to jedno z tych miejsc, do ktorych bardzo chętnie wracam (podobno wakacyjne szczęście mam wymalowane na twarzy odkąd tylko wyruszyliśmy w drogę :-) )

Zatem w czwartek wieczorem wylądowalismy w Bangkoku. I nawet nie zdążyliśmy dojechać do centrum, a już zaczęły się przygody. W drodze do hotelu zaczepił nas młody turysta pytając czy nie wiemy gdzie można znaleźć tani hotel. I tym sposobem...pojechał dalej z nami :-) Wynajął pokój w naszym hotelu, spędziliśmy z nim cały wieczór czyli jedliśmy przepyszne uliczne tajskie jedzenie (pad thai na plastikowych talerzykach ciągle jest dla mnie jednym z najpyszniejszych dań) i chłonęlismy zapachy i atmosferę ulic. Słynne Khao San w nocy przemieniło się w dyskotekowo-imprezowo-turystyczną bawialnię. To trzeba w Bangkoku przeżyć jako doświadczenie... ale jedna noc wystarczy. Zimne piwo Chang...jak zwykle najlepsze! :-) Nasz nowy niemiecki kolega przyjechał na miesięczne wakacje sam... następnego dnia zjadł z nami śniadanie i pożegnaliśmy się.  Mam nadzieję, że bawi się teraz dobrze i tak jak my miło wspomina pierwszą noc w Bangkoku.

A my w piątek przylecieliśmy na północ Tajlandii do Chiang Mai. Śpimy w domku u tajskiej rodzinki. I naprawdę nie mogliśmy wybrać lepiej. Nasza gospodyni i jej mama są przemiłe. Opowiedziały nam wiele o Tajlandii i pomagają nam organizować czas. I tak... zwiedzamy uliczne stragany, w tym znany nocny bazar, z którego to miejsce też słynie. Wypożyczyliśmy rowery... wow, ile wrażeń przynosi jazda w mieście w ruchu lewostronnym pośród tajskich skuterów i samochodów! :-) Wczoraj z amerykańskimi turystami pojechaliśmy czerwoną połciężarówką do świątyni położonej w górach. Jemy w tzw. ulicznych garkuchniach i robimy tyle zakazanych w turystycznych poradnikach rzeczy...typu.. pijemy napoje z lodem, jemy na ulicznych straganach owoce, świeże warzywa...i póki co żyjemy :-) A wczoraj weszliśmy do takiej małej tajskiej kajpki, gdzie wypiliśmy tajską whisky z lokalsami. Chyba byli mocno zdziwieni, bo turyści do nich nie zaglądają. Nawet my sami przez chwilę zaczęliśmy zastanawiać się czy to czasem nie jest tylko rodzinny grill, a my po prostu na niego weszliśmy jakby nigdy nic :-)) Częstowali nas smakołykami i porozumiewaliśmy się na migi. Chyba nie tylko my dobrze się bawiliśmy.

Za chwilę z panią Tajką idziemy na poranny warzywny targ, gdzie zrobimy zakupy na śniadanie.  Mała przejażdżka rowerem i ruszymy dalej... Żadne biuro turystyczne nie da Ci tego co możesz sam sobie zorganizować... tak sobie wczoraj powiedzieliśmy. A już najlepiej... czasem poddać się chwili i niech pewne rzeczy dzieją się same :-)
Idziemy na poranny targ...
cdn :-)

Wydrukuj przepis