czwartek, 5 grudnia 2013

Wietnam... z poludnia na polnoc

Jeszcze wczoraj na poludniu Wietnamu w Delcie Mekongu plynelam mala lodka po Mekongu, a dzisiaj jestem juz na polnocy w stolicy. Ale moze po kolei... Wczoraj o 5 rano rozpoczela sie kilkugodzinna wycieczka po Mekongu. Na malej lodce przed wschodem slonca ruszylismy, aby z samego rana zobaczyc i uczestniczyc w "floating market" czyli plywajacym azjatyckim targu. To taki tutejszy bazar na wodzie, gdzie na wiekszych i mniejszych lodziach mozna zakupic swieze produkty. Swieze ananasy, kokosy, arbuzy, owoce morza, ryby, duriany, bataty, salaty, a nawet goraca kawa z mlekiem :-) Sprzedawczynie majace na glowach stozkowe kapelusze wygladaja naprawde pieknie, wszystko jest kolorowe i trudno powstrzymac sie od robienia zdjec, jednego za drugim. Na wycieczce plyniemy tez w miejscach, gdzie stoja na brzegach domki na palach. Czasem mam wrazenie, jakby woda za chwile miala wplynac do ich srodka, czasem domki wydaja sie byc juz tak stare, jakby mialy zaraz runac do wody. Zycie nad rzeka plynie swoim codziennym trybem... ludzie wlasnie pochylaja sie nad woda, aby umyc zeby albo robia w rzece pranie. Jak dalekie sa te obrazy od naszych znanych europejskich, az ciezko to opisac...
Po wycieczce szybko udajemy sie do hostelu, zabieramy plecaki i jedziemy na dworzec autobusowy. Tym razem jedziemy komfortowym, klimatyzowanym autokarem (kto czytal moja poprzednia relacje, ten wie jak dostalismy sie tutaj jeszcze dzien wczesniej ;-) ) Z Sajgonu lecimy samolotem do Hanoi. Na polnocy temperatury sa nizsze, w dzien jest okolo dwudziestu kilku stopni. Wreszcie mozna odpoczac od upalow. Dla nas idealnie :-) Podczas gdy my chodzimy w letnich strojach Wietnamczycy maja na sobie bluzy albo kurtki, czasem puchowe :-) Musze przyznac, ze widok lokalnego mieszkanca w puchowej kurtce i japonkach na stopach jest dosc osobliwy ;-) Hanoi jest ladnym miastem, ma azjatycki klimat, ale jest juz dosc nowoczesne. Po ulicach sunie mnostwo skuterow, ale nie jest az tak tloczno jak w Sajgonie. Miasto ma swoj urok: bazarow, waskich uliczek, jezior w centrum, swiatyn ukrytych zupelnie niepozornie w zwyczajnych bramach. Lokalne mieszkanki w swoich kapeluszach handluja swiezymi paczkami i owocami. Czysciciele butow namawiaja do wypastowania butow. Nawet jesli masz calkiem czyste sandaly zlozone z kilku paskow, czysciciel butow bedzie namolnie namawial do skorzystania z jego uslug :-) Na chodnikach stoi mnostwo stolikow, przy ktorych Wietnamczycy i turysci jedza posilki. Tutaj tzw. "jedzenie na miescie" jest na porzadku dziennym. Male bary sprzedaja tanio. Hitem jest oczywiscie zupa pho bo lub pho ga (zupa z makaronem z wolowiny lub kurczaka). Ja zjadlam dzis rybe w stylu Hanoi. Danie, ktore mnie zachwycilo i ktore na pewno po powrocie w swojej wersji Wam zaprezentuje i oczywiscie podam przepis :-) Sprobowalam rowniez wietnamskiego jednodniowego piwa. Calkiem dobre, chociaz bar w ktorym je pilam odstraszylby pewnie niejednego ;-)
Jest cos niesamowitego w tym, jak kuchnia, kulinaria i jedzenie sa wazne dla Wietnamczykow. Moze rzuca sie to w oczy tym bardziej, ze tutaj je sie po prostu na ulicy. Spacerujac obserwuje sie jedzacych ludzi, przechodzi obok nich, zerka na zawartosc ich talerzy. A kazda ulica pachnie gotowaniem...

Pozdrawiam z Hanoi!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydrukuj przepis