Chwilowo brak nowych przepisów na blogu. Kto ma ochotę... zapraszam w świat podróży. Zaczynamy!
Daleko to Maroko? Mam dzisiaj wrażenie, że bardzo...
Zatem dotarłyśmy... 3 kobiety w Marrakeszu. Chociaż tak naprawdę to miałyśmy już być wczoraj i nie w tym mieście, a w Agadirze. Ale od początku...
Ruszyłyśmy z Poznania do Berlina o 4:30 nad ranem w czwartek. Kilka godzin na lotnisku, najpierw samolot, który planowo miał wystartować o 13-stej opóźniony został o godzinę. Potem okazało się, że lot został odwołany z powodu strajku kontrolerów lotów w Paryżu. Jakoś nigdy wcześniej nie zastanawiałam się co dalej w takiej sytuacji... No cóż... w końcu musiało się to zdarzyć. I przy okazji wziąć pewną lekcję... następnym razem dowiedzcie się wcześniej co by było gdyby lot odwołano w ostatniej chwili...
Żeby chociaż przekazano jakąś konkretną informację co dalej. Kazano wszystkim pójść do okienka easyjetu i tam załatwiać wszystko. Chaos, długa kolejka ludzi... w końcu dowiedziałyśmy się, że możemy przebukować bilet... tyle, że na poniedziałek. Czekać 4 dni? To chyba lekka przesada. Zamienić nasz odwołany lot można było tylko na jeden inny, który albo rozpoczyna się w Berlinie albo kończy podróż w Agadirze. Tyle, że na takie nie było już szans kiedy na własną rekę zaczełysmy ich szukać w telefonach. Zdecydowałyśmy się na zwrot pieniędzy za bilet do Agadiru i kupiłyśmy 2 nowe bilety na piątek Berlin-Mediolan-Marrakesz. Nawet nie doczekałyśmy do dostania się pod okienko easyjetu. Kolejka ludzi nadal stała... Noc spędziłyśmy na koszt linii lotniczych w hotelu obok lotniska. Część podróżujących zdecydowała się zostać do poniedziałku w Berlinie. Generalnie... to chyba coś z tym nie tak... i zapewne po powrocie czeka nas napisanie reklamacji. Skoro tymi samymi liniami lotniczymi dostałyśmy się do Maroko dzień później... to dlaczego linie lotnicze wolały opłacać pobyt w Berlinie do poniedziałku i nie godziły się na zamianę biletu na dwa loty z przesiadką? Czegoś tu nie rozumiem... Wie ktoś? :-)
Podczas przesiadki spędziłyśmy kilka miłych godzin w małym włoskim miasteczku. A że Włochy to moja podróżnicza miłość od lat... to latte macchiato na świeżym powietrzu we włoskiej knajpce trochę mnie udobruchało :-)
Wylądowałyśmy w Marrakeszu. W końcu... hurra. Po dwóch dniach! Z lotniska pojechałyśmy do centrum autobusem. Widoki za szybą dość egzotyczne. W knajpkach siedzieli prawie sami mężczyźni... Gdzie jadają kobiety dowiemy się jutro :-) Odnalezienie hotelu było nielada wyzwaniem. Kręte wąskie uliczki... prawie nikt nie mówi po angielsku. Pomogła nam pewna sprzedawczyni z małego sklepiku. Chyba cudem znalazłyśmy się na miejscu.
Na razie wiem jak smakuje marokańska herbata z miętą i cukrem. Dzisiaj bez kolacji... za późno już na wychodzenie w ciemnościach w gąszcz tych uliczek. Może jutro rozgryziemy zagadkę jak się w nich nie zgubić...
Pozdrowienia z Marrakeszu :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz