Indie, dzien 3
Wczorajszy wieczor zakonczylismy spacerem po bombajskich przedmiesciach, a dzisiaj rano opuscilismy to wielkie miasto. Chyba bez wiekszego zalu, bo jednak to miejsce mnie przytloczylo. Lokalnymi liniami Spice Jet przybylismy na poludnie. Cala odprawa na lotnisku jest dosc zaskakujaca. Ilosc osob, ktore sprawdzaja nam bilety przerasta nasze wyobrazenia. Nie wiem jak przy siodmym sprawdzaniu mogloby okazac sie, ze jednak nie mamy odpowiednich dokumentow :-) Lot calkiem spokojny. Widoki z samolotu na Bombaj potwierdzaja kolejny raz... ilosc slumsow poraza.
A zatem przybywamy na poludnie Indii. Kerala - stan w poludniowo-zachodniej czesci kraju. Pelen zieleni, rozlewisk, pol ryzowych, przypraw, palm kokosowych, dlugiego wybrzeza i podobno rewelacyjnej kuchni. To tutaj Indie maja najmniejszy wskaznik analfabetyzmu.
Dosc dluga podroz lokalnym autobusem z lotniska do hotelu pozwala zrobic nam pierwsze rozeznanie. Po 2 wczesniejszych dniach tutaj mamy inne Indie. Docieramy do miasta Koczin, ktore tak naprawde jest celem naszej podrozy. To tutaj spedzimy sporo czasu i bedzie to nasza baza wypadowa do innych miejsc w tym rejonie. Ludzie sa mili, czesciej sie usmiechaja, kierowcy tuk-tukow pozdrawiaja, po ulicach jezdzi sporo czerwonych autobusow... i spaceruja kozy.
Podroz i pogoda powoduja zmeczenie. Po krotkim odpoczynku udajemy sie na kolacje. Knajpka polecana w przewodniku. I wreszcie jemy curry. Prawdziwe, indyjskie. Mango curry z krewetkami, keralskie fish curry, ryz i chlebki naan. Smak rewelacyjny.
Kuchnie indyjska dopiero odkrywam. Smaki i nazwy potraw sa dla mnie czesto nowoscia, ale mam wrazenie, ze to bedzie naprawde kulinarna podroz :-)
Kiedy dopijamy ostatni lyk piwa Kingfisher Blue szybko wracamy do hotelu, ledwo zdazamy przed ulewa.
Za oknem ciemno i parnie, leje.
A my znowu padamy ze zmeczenia :-)
A zatem przybywamy na poludnie Indii. Kerala - stan w poludniowo-zachodniej czesci kraju. Pelen zieleni, rozlewisk, pol ryzowych, przypraw, palm kokosowych, dlugiego wybrzeza i podobno rewelacyjnej kuchni. To tutaj Indie maja najmniejszy wskaznik analfabetyzmu.
Dosc dluga podroz lokalnym autobusem z lotniska do hotelu pozwala zrobic nam pierwsze rozeznanie. Po 2 wczesniejszych dniach tutaj mamy inne Indie. Docieramy do miasta Koczin, ktore tak naprawde jest celem naszej podrozy. To tutaj spedzimy sporo czasu i bedzie to nasza baza wypadowa do innych miejsc w tym rejonie. Ludzie sa mili, czesciej sie usmiechaja, kierowcy tuk-tukow pozdrawiaja, po ulicach jezdzi sporo czerwonych autobusow... i spaceruja kozy.
Podroz i pogoda powoduja zmeczenie. Po krotkim odpoczynku udajemy sie na kolacje. Knajpka polecana w przewodniku. I wreszcie jemy curry. Prawdziwe, indyjskie. Mango curry z krewetkami, keralskie fish curry, ryz i chlebki naan. Smak rewelacyjny.
Kuchnie indyjska dopiero odkrywam. Smaki i nazwy potraw sa dla mnie czesto nowoscia, ale mam wrazenie, ze to bedzie naprawde kulinarna podroz :-)
Kiedy dopijamy ostatni lyk piwa Kingfisher Blue szybko wracamy do hotelu, ledwo zdazamy przed ulewa.
Za oknem ciemno i parnie, leje.
A my znowu padamy ze zmeczenia :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz