Indie, dzien 7 i 8
Na dzisiejszy zachód słońca w Forcie Cochin przybyły setki ludzi. Głównie hindusi. Nigdzie indziej plaża nie wydawała mi sie tak kolorowa. Ubrane w kolorowe sari kobiety przyciągają wzrok. Czerwone, żółte, zielone, różowe, w kwiatki i przeróżne wzorki. Tutaj ubrania są barwne, do tego kolorowe dodatki, złota biżuteria. Niedaleko rybacy łowią w starych chińskich sieciach ryby. Do ich wyciągnięcia potrzeba minimum 4 mężczyzn. Ten system łowienia ryb przestał już być opłacalnym, ale trudno wyobrazić sobie to miejsce bez widoku tych sieci. Nawet morze śmieci otaczających to wszystko nie zwraca aż tak dużej naszej uwagi, jak na początku :-)
Co porabiamy? Wczoraj udaliśmy się na wycieczkę na plażę Cherai. Najbardziej czysta i najładniejsza w okolicy. Padamy ofiarą małego spisku tuk-tukarza, który postanowił zarobić na nas więcej niż by wypadało. Nauczka dla nas, bo trochę uśpiliśmy naszą czujność. Na plaży zanurzamy w wodzie stopy, morze jest przyjemnie ciepłe. Wokół niewiele ludzi, nieliczni kąpią się... w ubraniach :-) Panie wchodzą do wody nie ściągając z siebie żadnej rzeczy. Fakt... słońce i wiatr szybko je wysuszą.
Dzisiaj spędziliśmy bardzo przyjemny dzień na okolicznych rozlewiskach. Wykupiliśmy zorganizowaną wycieczkę. "Backwaters"... sieć wodnych szlaków o łącznej długości ok. 900 km to z pewnością perła indyjskiej Kerali. Dookoła palmy, lekki wiatr przyjemnie chłodzi i aż ciężko uwierzyć, że można w Indiach spędzić czas w takim spokoju. Mała bezsilnikowa łódź powoli płynie po wodzie, na brzegach kobiety robią pranie w mętnej wodzie. Najpierw namaczają ubrania, wcierają mydło, a następnie zamaszystymi ruchami mocno uderzają o kamienie. Krótkie płukanie i sięgają po kolejną rzecz... Ludzie mieszkający w domkach nad brzegiem wody wydają się w spokoju prowadzić swoje życie... aż trudno uwierzyć, że nieopodal na drogach suną samochody, skutery i taksówki, a w hałasie głośnych klaksonów czasem ciężko wytrzymać.
A... i przyznam się do tego, że dziś poczułam potrzebę zjedzenia czegoś innego niż hinduskie jedzenie. Na śniadanie kupiliśmy żółty ser. Niełatwo go tutaj kupić, topiony cheddar w puszce... za kolosalne 318 rupii. Smakuje jak plastelina o posmaku sera :-) Na obiad zamawiam makaron z kalmarami i szpinakiem... czyli w menu włoską pozycję. I jeśli komuś wydaje się, że nie wypada to od razu odpowiem. Po jedzeniu cały tydzień potraw, które różnią się o 180 stopni od tego, co całe życie jemy, człowiek zaczyna marzyć o swoim codziennym menu. "Nibyser" nie zaspokoił tego, ale makaron tak :-) Po tej krótkiej kulinarnej odskoczni, jutro z przyjemnością powrócę do smaków tutejszej kuchni. No i wreszcie wypijemy jutro... zimne piwo :-) Dzisiaj trzeci dzień tutejszego święta, podczas którego panuje absolutny zakaz spożywania, a co za tym idzie, sprzedaży alkoholu. I wszyscy tego zakazu bardzo trzymają się. Już wyobrażam sobie jutrzejsze kolejki do tych 2 sklepów z alkoholem :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz