Na czym to ja ostatnio skończyłam? Bo ciągle piszę z Marrakeszu... choć ostatnie 2 dni spędziłyśmy poza tym miastem. Po kolei...
Maroko... po sobotnich spacerach po Marrakeszu w niedzielę dalej wędrowałyśmy labiryntami wąskich uliczek. Nie sposób nie zgubić się w nich. Na bazarach ciągle przyglądam się pięknym talerzykom i miseczkom. Nie wiem jak pomieszczę je do bagażu podręcznego... no ale przydałoby się coś nowego w mojej kuchni :-)
W niedzielę kupiłyśmy wycieczkę. Na pustynię... z noclegiem. Noc na Saharze... pod niebem pełnym gwiazd... zaraz napiszę jak mi się podobało...
Droga na pustynię z Marrakeszu jest długa, ale widoki na Góry Atlas niezapomniane. W naszym busie kierowca, my trzy, pięcioosobowa francuska rodzina i miła pani ze Szwajcarii. Francuzi niezbyt skorzy do rozmów... potem okazało się, że nie mówią zbytnio po angielsku. Szwajcarka za to z dużym poczuciem humoru, chętnie dołączyła do naszego towarzystwa.
Po całym dniu podróży z busa przesiedliśmy się na wielbłądy... Hm... nie powiem, żeby to był mój ulubiony środek lokomocji ;-) Nie dość, że wielbłąd za mną często mnie zaczepiał... podczas gdy ja zastanawiałam się czy zdarzają się wielbłądzie napaści na ludzi ;-) To jeszcze mój wielbłąd odwiązał się od reszty i musiałam wołać o pomoc. Dobrze, że nie pogalopował na pustynię... bo pewnie teraz nie pisałabym tego posta ;-)
Na pustyni kolacja, śpiewy przy ognisku i noc w małym namiocie. Światła brak... kąpieli brak... pomyślałam leżąc już na materacu... czy czasem lekko tym razem nie przesadziłam... Chciałam poczuć się jak Indiana Jones... a okazało się, że to wcale czasem nie jest takie proste. Będę zawsze pamiętać noc na Saharze... ale chyba nie powtórzyłabym tego jeszcze raz.
A może... nigdy nie mów nigdy?
Dzisiaj... znowu jazda na wielbłądach, potem przeprawa busem przez Atlas i powrót do Marrakeszu.
Z kuchnią marokańską codziennie lepiej zapoznaję się. Po kilku dniach wegetariańskich kuskusów i tadżinów zaczęłam jeść mięso. Nie wiem czy to dobry pomysł zważywszy na tutejsze kulinarne standardy... ale cóż... Pewnie jeszcze podsumuję marokańskie smaki... ale na dzień dzisiejszy nadal nie jestem zachwycona. Miała być kulinarna uczta... ciągle jej nie było...
Jutro kolejne wrażenia, bo wsiadamy w autobus i zostawiamy na chwilę Marrakesz.
Dziś chyba mam brak weny do pisania... Pozdrawiam i do kolejnego napisania :-)
I trochę zdjęć z mojego telefonu.
Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuń