Po szybkim śniadaniu udałyśmy się dzisiaj na dworzec autobusowy. Mialyśmy już kupione w niedzielę bilety. Trochę nas "poprzestawiano" i w końcu wsiadłyśmy do autobusu zmierzającego do miasteczka nad Oceanem Atlantyckim... Essaouira. Standardu podróży wolałabym nie wspominać... jutro czeka nas powrót - wejdziemy, zamkniemy oczy, przetrzymamy 3 godziny jazdy i jakoś damy radę :-)
Kto ma zamiar wybrać się kiedyś do Maroka niech nie pomija na swej trasie tego miasta. Urocze wąskie uliczki, bielone domy, niebieskie okiennice, fale rozbijające się o brzeg, piaszczyste plaże, kramiki z lokalnym rękodziełem i świeże owoce morza. Naprawdę tu ładnie. Jak co dzień pijamy marokańską herbatę z miętą, od której już chyba uzależniłyśmy się :-) Aaa... co jakiś czas podchodzą do turystów sprzedawcy ciasteczek. W Maroko lubi się słodycze... i nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że po zachwaleniu ciasteczek migdałowych, kokosowych i tym podobnych... sprzedawcy ściszając głos pytają czy... nie mamy ochoty na ciastka z dodatkiem haszyszu lub marihuany. "Happy cookies"... reklamują sprzedawcy... ja odpowiadam im, że i bez ciastek jestem wystarczająco "happy" :-)
Ile w tym prawdy nie wiem... podobno niektórzy amatorzy tych ciastek zachwalają ich smak i właściwości rozweselające na podróżniczych forach. Nie skosztowałyśmy.
Poza tym N. pomogła dziś pewnemu marokańskiemu sprzedawcy w napisaniu... listu do Marty :-) Przechodząc obok jego sklepu usłyszał, że mówimy po polsku i zapytał czy N. nie napisałaby listu po polsku drukowanymi literami, tak żeby mógl list przepisać i wysłać do swej polskiej koleżanki. No to N. pomogła i tym samym miałyśmy okazję powąchać zapachu mydeł i przypraw w 500 wersjach... od których do tej pory kręci mi się w głowie. Hm... czasem "czepiają się" nas jakieś dziwne historie :-) Koniec końców musiałyśmy uciekać z jego sklepu...
Dzisiaj na tyle.
Jutro pokręcimy się po mieście i wrócimy do Marrakeszu.
Pozdrowienia :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz