sobota, 4 czerwca 2016

tajskie pozdrowienia czyli w końcu... post z podróży :-)

Tęskniłam do tego miejsca... naprawdę tęskniłam :-) I też nie umiem tak do końca wyjaśnić dlaczego. Jedzenie, kultura, atmosfera i to zupełne oderwanie się od codziennego życia. Zdecydowanie... to jedno z tych miejsc, do ktorych bardzo chętnie wracam (podobno wakacyjne szczęście mam wymalowane na twarzy odkąd tylko wyruszyliśmy w drogę :-) )

Zatem w czwartek wieczorem wylądowalismy w Bangkoku. I nawet nie zdążyliśmy dojechać do centrum, a już zaczęły się przygody. W drodze do hotelu zaczepił nas młody turysta pytając czy nie wiemy gdzie można znaleźć tani hotel. I tym sposobem...pojechał dalej z nami :-) Wynajął pokój w naszym hotelu, spędziliśmy z nim cały wieczór czyli jedliśmy przepyszne uliczne tajskie jedzenie (pad thai na plastikowych talerzykach ciągle jest dla mnie jednym z najpyszniejszych dań) i chłonęlismy zapachy i atmosferę ulic. Słynne Khao San w nocy przemieniło się w dyskotekowo-imprezowo-turystyczną bawialnię. To trzeba w Bangkoku przeżyć jako doświadczenie... ale jedna noc wystarczy. Zimne piwo Chang...jak zwykle najlepsze! :-) Nasz nowy niemiecki kolega przyjechał na miesięczne wakacje sam... następnego dnia zjadł z nami śniadanie i pożegnaliśmy się.  Mam nadzieję, że bawi się teraz dobrze i tak jak my miło wspomina pierwszą noc w Bangkoku.

A my w piątek przylecieliśmy na północ Tajlandii do Chiang Mai. Śpimy w domku u tajskiej rodzinki. I naprawdę nie mogliśmy wybrać lepiej. Nasza gospodyni i jej mama są przemiłe. Opowiedziały nam wiele o Tajlandii i pomagają nam organizować czas. I tak... zwiedzamy uliczne stragany, w tym znany nocny bazar, z którego to miejsce też słynie. Wypożyczyliśmy rowery... wow, ile wrażeń przynosi jazda w mieście w ruchu lewostronnym pośród tajskich skuterów i samochodów! :-) Wczoraj z amerykańskimi turystami pojechaliśmy czerwoną połciężarówką do świątyni położonej w górach. Jemy w tzw. ulicznych garkuchniach i robimy tyle zakazanych w turystycznych poradnikach rzeczy...typu.. pijemy napoje z lodem, jemy na ulicznych straganach owoce, świeże warzywa...i póki co żyjemy :-) A wczoraj weszliśmy do takiej małej tajskiej kajpki, gdzie wypiliśmy tajską whisky z lokalsami. Chyba byli mocno zdziwieni, bo turyści do nich nie zaglądają. Nawet my sami przez chwilę zaczęliśmy zastanawiać się czy to czasem nie jest tylko rodzinny grill, a my po prostu na niego weszliśmy jakby nigdy nic :-)) Częstowali nas smakołykami i porozumiewaliśmy się na migi. Chyba nie tylko my dobrze się bawiliśmy.

Za chwilę z panią Tajką idziemy na poranny warzywny targ, gdzie zrobimy zakupy na śniadanie.  Mała przejażdżka rowerem i ruszymy dalej... Żadne biuro turystyczne nie da Ci tego co możesz sam sobie zorganizować... tak sobie wczoraj powiedzieliśmy. A już najlepiej... czasem poddać się chwili i niech pewne rzeczy dzieją się same :-)
Idziemy na poranny targ...
cdn :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydrukuj przepis