"Aloha!" - z uśmiechem witają nas tutaj mieszkańcy wyspy. Po długiej podróży w końcu dotarliśmy :-) Najpierw 2 godzinny lot z Rzymu do Frankfurtu, potem ponad 10 godzin w samolocie lecącym do Vancouver, wreszcie 6,5 godzinny lot do Honolulu. Wow, jesteśmy na Hawajach - i ta myśl pomogła zwyciężyć zmęczenie. Na lotnisku wypożyczyliśmy samochód i dość sprawnie dotarliśmy do hotelu niedaleko słynnej plaży Waikiki. Z Polską dzieli nas 12h różnicy czasowej, tutaj jest sobotni poranek, a w naszej ojczyźnie wieczór.
Po przylocie zaliczyliśmy krótki spacer po okolicy i poszliśmy spać. Rano budzimy się jeszcze przed świtem, podobno to tutaj norma ;-) Po śniadaniu pojechaliśmy do Pearl Harbor... miejsca pamięci japońskiego ataku z 7.12.1941r., w którym zginęło ponad 2000 Amerykanów. Miejsce pełne tragicznych wspomnień, ale z pewnością warte zobaczenia.
Potem lunch... hmmm... w Wendy's. Amerykańska burgerownia... nie miałam zbyt szczęśliwej miny, kiedy szukaliśmy czegoś do zjedzenia. Jak się domyślacie najłatwiej kupić tutaj burgera, frytki, kawałki mięsa w panierce i tym podobne. Do tego oczywiście cola. W Wendy's średnia wieku klientów... chyba nieco ponad 70 lat. Naprawdę... dość nietypowy dla mnie widok.
Po południu pojechaliśmy na północną cześć wyspy North Shore. Piękne plaże, palmy, słońce i surferzy na wysokich falach Pacyfiku... takich widoków spodziewałam się tutaj :-) Pięknie, po prostu pięknie! Sprzedawczyni biżuteria przy plaży poleciła nam miejsce na kolację... food tracki. Pojechaliśmy, niedaleko oceanu stało mnóstwo food tracków, a w każdym naprawdę smaczne i zachęcające jedzenie. Świeże ryby i owoce morza. Kolacja z pewnością zrekompensowała nam lunch. Niedrogo, smacznie, pod gwiazdami, klimatycznie.
Dzień minął szybko. Pogoda jest idealna, bardzo ciepło, ale bez męczącego upału. Mieszkańcy wyspy bardzo mili i chętnie wdający się w krótkie pogawędki. Widoki wspaniałe.
Zaczynamy kolejny dzień, idziemy na śniadanie :-)
Hawajskie pozdrowienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz