16/17/18 listopada 2016
Aloha! :-)
I tak oto zatoczyliśmy koło w naszej podróży... znowu jesteśmy w Honolulu. To tutaj ponad dwa tygodnie temu rozpoczęła się na nasza hawajska przygoda:
- zwiedziliśmy 4 hawajskie wyspy
- spaliśmy w 7 różnych miejscach
- wypożyczonymi samochodami przemierzaliśmy ponad 1000 km
- lecieliśmy 9 razy samolotem, a przed nami jeszcze 3 loty powrotne
- kąpaliśmy się w błękitnym Pacyfiku
- podobno pływaliśmy z rekinami
- nocą obserwowaliśmy gwiazdy w miejscu, w którym wydają się być jak na wyciągnięcie ręki
- zdobywaliśmy wulkany, te wygasłe i te wciąż czynne
- ukończylismy półmaraton na Hawajach!
- oczywiście! Próbowaliśmy nowych smaków i kuchni z różnych stron świata
- i doznaliśmy wiele, wiele innych różnych fajnych doświadczeń :-)
Od środy czas płynął nam na Maui dość spokojnie...
Był czas na plaże i kąpiele w oceanie...
Czas na lokalne piwo z Kona (które słynie też z pysznej kawy). Zdjęć kawy nie posiadam... za to piwka owszem :-)
W czwartek wybraliśmy się na wycieczkę na wulkan. Znowu wulkan, tym razem na Maui. Wydaje się, że byliśmy ponad chmurami...
Na osiedlu, na którym mieszkaliśmy w Kihei był dostępny dla mieszkańców grill. Wieczorami grillowaliśmy steki, ryby i krewetki.
Dzisiaj znowu przylecieliśmy do Honolulu. Honolulu to dla mnie trochę jak Bangkok w Tajlandii, duży i dość zatłoczony. To ostatnia noc przed wylotem do Polski... postanowiliśmy nie wynajmować samochodu tylko skorzystać z lokalnych autobusów. Na lotnisku wsiadamy do autobusu kursującego na Waikiki i... kierowca mówi nam, że z dużym bagażem nie możemy jechać! Jak to? Nawet dopłacając do niego??? Nie, nie można. Autobusem pojechać nie mogliśmy. Absurd, czyż nie? :-)
Oprócz nas do autobusu próbował dostać się tez młody turysta, tak samo jak my podróżujący z dużym plecakiem. Okazało się, że to Niemiec podróżujący samotnie po wyspach hawajskich (hm... podczas ostatniej podróży do Tajlandii również spotkaliśmy Niemca, z którym później spędziliśmy trochę czasu - dziwny zbieg okoliczności). Z naszym nowym kolegą w końcu przybyliśmy na Waikiki taksówką. Miłe spotkanie w trochę niemiłych okolicznościach ;-) Jak tutaj turyści ze swoimi bagażami podróżują transportem publicznym, skoro jest zakaz przewozu dużych bagaży? Nie mam pojęcia :-)
W Honolulu ostatnia noc z takim widokiem z balkonu hotelowego pokoju (przypomnijmy, że o 18-stej robi się tutaj zupełnie ciemno)
Niedaleko plaży Waikiki minęliśmy knajpkę z japońskim jedzeniem, do której goście czekali w gigantycznej kolejce. Jakby jedzenie w niej było za darmo :-) Nie było za darmo, ale było całkiem tanie. Daliśmy ponieść się modzie i ustawiliśmy się w kolejce. Po 25 minutach dostaliśmy całkiem dobre jedzenie. Makaron udon w wielu japońskich potrawach... Naprawdę smaczne.
Czy warto odwiedzić Hawaje?
WARTO :-)
Jutro w południe wracamy do domu. Czeka nas długa podróż do Poznania. Potem już tylko będzie... dłuuuuuga zima, mróz, śnieg i... myślenie dokąd dalej? :-) Lubię myśleć o kolejnych podróżach. Tak samo jak lubię je planować. Podobno następna pokazana jest na poniższym zdjęciu :-)
Mam jednak nadzieję, że będzie... cieplejsza :-D
Tymczasem oby jutro wschód słońca był piękny, ostatni spacer po hawajskiej plaży Waikiki uroczy, a podróż powrotna spokojna i bez turbulencji :-)
Hawajskie pozdrowienia :-)
W następnym poście wracamy do gotowania i nowych przepisów ;-)
M&M :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz