wtorek, 3 grudnia 2013

W podrozy do Delty Mekongu

Uffff...dzisiejszy dzien naprawde byl pelen wrazen i emocji. I choc o kulinariach malo napisze dzisiaj w mojej relacji, to jednak sprobuje chociaz troche oddac tutejszy klimat. To tez jest ciekawe. Mam wrazenie, ze dzisiaj skumulowalo sie we mnie duzo negatywnych wrazen. Ale po kolei... O 6 rano opuscilismy nasze pokoje hotelowe w nadmorskim Vung Tau, aby wyruszyc w podroz do Doliny Mekongu. Zaspany recepcjonista przez 20 minut podliczal nasz rachunek: liczyl, drukowal jakies papiery, zapisywal cos na kartkach, dzwonil gdzies i nie odpowiadal na nasze pytania, o co chodzi, by wreszcie podac jakas zawyzona cene, inna niz ta za jaka bukowalismy pokoje. W koncu po naszych wyliczeniach na kartce przyjal zaplate. 
Pojechalismy szybko na przystan promowa i ledwo zdazylismy na wodolot, ktory zawiozl nas do Sajgonu. Kiedy tylko postawilismy nogi na ladzie otoczyla nas chmara taksowkarzy. Tutaj jest to na porzadku dziennym. Nawet jesli 7 razy powiesz, ze nie potrzebujesz taksowki pytaja czy oby na pewno nie? :-) W koncu znajdujemy taksowkarza, ktory obiecuje wlaczyc taksometr, wsiadamy. Jedziemy jakies 15 minut. W naszym przewodniku jest napisane, ze za ten odcinek drogi powinnismy zaplacic jakies 7-8 dolarow. Tymczasem na taksometrze cyfry rosna w szalonym tempie. Kiedy wysiadamy okazuje sie, ze taksometr wskazuje kwote 50 dolarow. Zanim wchodzimy w dyskusje z kierowca zabieramy plecaki z bagaznika. Tak...czytalismy o takich naciagaczach, ktorzy oszukuja turystow, wiec pewnie i nam musialo sie to w koncu przytrafic. Zaczyna sie dyskusja, ktora przeradza sie wrecz w klotnie. Na pewno nasza przejazdzka nie byla warta takiej sumy pieniedzy, dobrze, ze zdazylismy zabrac nasze bagaze z samochodu, inaczej pewnie taksowkarz nie zszedlby z ceny i musielibysmy przystac na te kradziez w bialy dzien. W koncu placimy 20 dolarow...i tak duzo za duzo... 
Na dworcu pani w okienku szybko sprzedaje nam bilety na ekspresowy autobus do Delty Mekongu. Ekspres ma jechac 4 godziny, a my placimy nieco ponad 4 dolary za bilet od osoby. Kupujemy, pani nas ponagla, wysyla na plac zapelniony autobusami, po czym ucieka. Swietnie, tylko, ze zaden z autobusow nie jedzie tam gdzie my chcemy. Idziemy znowu do kasy, odnajdujemy pania, ktora sprzedala nam bilety i probujemy ustalic gdzie jest nasz autobus, ktory wedlug rozkladu jazdy pewnie juz pojechal. Zdajemy sie byc dla niej...niewidzialnymi :-) Fantastycznie...znowu czujemy, ze cos jest nie tak. W koncu stajemy sie chyba dosc natarczywi, bo jeden z pracownikow stacji zaprowadza nas w jakies miejsce, dzwoni gdzies i po chwili podjezdza zdezelowany bus napelniony lokalnymi mieszkancami. Kaze nam szybko wsiadac. Do teraz nie wiem, jak tam weszlismy z naszymi plecakami :-) Ruszamy...przez chwile mam nadzieje, ze ten bus zawiezie nas na jakas stacje, gdzie przesiadziemy sie w koncu do tego naszego ekspresowego autobusu. Hmmm...bus okazuje sie jednak byc naszym wlasciwym srodkiem transportu :-) W srodku ciasno, wszystkie okna pootwierane, przeciag straszny, panowie w srodku kopca papierosy, a kierowca pedzi jak szalony :-) To tlumaczyloby w nazwie "ekspresowy" ;-) Czasami wole zamykac oczy niz patrzec na droge. Nikt nas nie wyprzedza, to my mijamy wszystkich przy dzwieku klaksonu, ktory do teraz mam w uszach. Bus podskakuje na kazdym wyboju, a my prawie uderzamy glowami w sufit. No tak...w koncu chcielismy poczuc sie jak lokalni mieszkancy...to poczulismy :-) 4 godziny wydaja sie byc wiecznoscia, docieramy jednak cali do Can Tho w Delcie Mekongu. Nasz hostel jest calkiem porzadny i do tego pani z hostelu wszystko nam organizuje...czyli po prostu planuje nasz jutrzejszy dzien lacznie z zabukowaniem biletu na powrotny autobus, ktory ma byc o wiele lepszy niz dzisiejszy. Noooo... zobaczymy ;-) Potwierdza sie to, o czym juz czytalam. Wietnamczycy sa mili i usmiechnieci, ale tez jest sporo natarczywych i takich, ktorzy oszukuja i naciagaja. Trzeba po prostu nauczyc sie na swoich paru bledach, jak nie dac sie oszukac. Pelni emocji zjedamy wreszcie obiad, ktory jest tez wlasciwie i sniadaniem i kolacja :-) A sa to same pysznosci: zupa rybna, zupa pomidorowa, grilowane krewetki, lokalne sajgonki, kurczak, wolowina, pieczona ryba, grilowane banany, swieze owoce (mozna tutaj kupic zestawy, ktore zawieraja rozne potrawy w malych ilosciach, tak aby moc posmakowac roznych dan). Bardzo mi to smakuje. Pozniej udajemy sie na pobliski targ, gdzie mozna dostac oczoplasu. Mozna kupic na nim chyba wszystkie azjatyckie warzywa, owoce i owoce morza. Niektore sprzedawczynie maja na glowach znane na caly swiat wietnamskie stozkowe kapelusze. Wyglada to naprawde pieknie :-) Jedzienie i spacer uspokajaja nas dzisiaj :-) Jutro o swicie czeka nas wycieczka lodzia po Mekongu i tzw. floating market. Czy bedzie to dzien pelen dobrych wrazen czy kolejna batalia z naciagaczami, to sie okaze :-) 

Jesli ktos doczytal moja relacje do konca ;-) ... pozdrawiam go z Delty Mekongu bardzo goraco :-)




1 komentarz:

  1. niesamowita jest ta wyprawa - a zawartość miseczki wygląda bardzo zachęcajaco

    OdpowiedzUsuń

Wydrukuj przepis